| |
Marek i Włodek przed schroniskiem |
Marek i Włodek przed schroniskiem |
Tomek ustawia antenę |
Marek ustawia antenę |
Uwaga! Zaraz zaczną gryźć muchy! |
Tomek targa sprzęt na górę |
Paweł nadaje ze szczytu góry. Widać zastosowanie pałatek. |
Może trafimy w księżyc? |
Paweł robi za zdalnie sterowany silnik antenowy |
Gdzie by tu ustawić antenę? |
Paweł nadaje, reszta notuje |
Marek wstępnie pogryziony przez muchy nadaje ze szczytu góry |
Schronisko na Hali Rysianka, jak się bardzo dokładnie przyjrzeć,
to można zobaczyć antenę |
|
Marek i Tomek kombinują zawzięcie z kim by tu porozmawiać |
Układ obrotowy anteny... |
Paweł pod anteną na szczycie góry |
K...a! Trzeba ten złom wnieść na górę! |
|
|
Wspólna wyprawa
krótkofalarska warszawsko - siemianowicka odbyła pod koniec czerwca 1985r.
Z Warszawy byli Tomek SP5CIJ , Marek SP5MNF, Paweł SP5LRF i Włodek SP5FWA. Ze Siemianowic
był Zbyszek SP9DAC Grzegorz SP9DAE. W pierwszym etapie dotarliśmy do Siemianowic
Śląskich, by zabrać do samochodu sprzęt kolegów z SP9. Oni sami dojechali PKS-em
do miejscowości , gdzie zaczynał się szlak turystyczny na Gore Lipowska. Spotkalismy
sie na przystanku autobusowym. Po pierwszych emocjach zwiazanych z dotarciem do
punktu zbiórki zaczęliśmy zbierać sie do wymarszu w góry. Plecaki plus sprzęt radiowy
trochę ważyły. Najdziwniejszym elementem ekwipunku turystycznego była antena UKF
9 elementów yagi. U podnóża góry spotkaliśmy kierowcę ze schroniska na hali
Rysianka, znajdującego się niedaleko od schroniska na Górze Lipowskiej do którego
mieliśmy sie udać. Przyjechał terenowym samochodem ciężarowym po zakupy dla schroniska.
Po krótkiej rozmowie sam zaproponował, by mu te bagaże na skrzynie wrzucić, a on
za kilka godzin je przywiezie na gore. My byliśmy jednak tak ambitni ze postanowiliśmy
sami wnieść wszystko na gore, by było bardziej bojowo. Kierowca uśmiechnął sie tajemniczo
i udał sie w swoja stronę. My zaś ruszyliśmy w gore. Była nas spora karawana gdyż
grupa liczyła łącznie 8 osób. Koledzy ze Śląska wybrali sie razem z małżonkami (zapewne
lubią dobrze zjeść w każdych warunkach). W krótkim czasie grupa rozciągnęła
sie, ale nie było problemu, przecież mięliśmy przenośne radiotelefony TON i jeden
Yaesu. Po krótkim czasie wywiązała sie cicha rywalizacja, kto pierwszy dotrze do
schroniska. Dla większości z nas tak zaawansowana "turystyka" górska była
pierwszym tego rodzaju kontaktem. Cóż. Siły należało bardziej równomiernie rozłożyć,
a nie ścigać sie. Ile czasu wchodziliśmy, nie pamiętam. Pamiętam natomiast
ulgę gdy na ostatniej prostej przed schroniskiem pojawiła sie polana o dużo mniejszym
nachyleniu. Wszyscy znaleźliśmy sie na górze. Dalej była to już tylko
wycieczka szczytem. Dotarliśmy do umówionego wcześniej schroniska. Tu okazało
sie ze nas nie przyjmą. Zdaje sie ze był remont, czy cos podobnego. Na szczęście
w pobliżu znajdowało sie drugie schronisko, na Hali Rysianka gdzie zostaliśmy przyjęci
i nawet nie musieliśmy spać w stołówce na podłodze tylko w przytulnych pokoikach.
Po zakwaterowaniu szybko zaczęliśmy przygotowywać sprzęt do pracy. W schronisku
została ustawiona radiostacja KF. Choinka posłużyła za maszt do rozpięcia anteny.
Natomiast nasz sprzęt UKF składał sie z radiotelefonu Yaesu FT708 wzmacniacza 10W,
anteny Yaga 9 elementów, masztu teleskopowego i akumulatora zasadowego12V/20Ah.
Nazajutrz udaliśmy sie w pobliże szczytu góry gdzie rozbiliśmy tymczasowe obozowisko
czyli tropik od namiotu. Rozpoczęły sie łączności. Najwięcej oczywiście pod
wieczór. I w tym momencie , gdy z Góry Lipowskiej słyszała nas cala Polska - skończył
sie akumulator. Czarna rozpacz. W trybie awaryjnym złożyliśmy sprzęt i wróciliśmy
do schroniska. Tu za pomocą długich przedłużaczy wyciągnęliśmy sprzęt na polanę
i wznowiliśmy łączności. Propagacja jeszcze była. Niestety miejsce było dużo gorsze,
bez wyraźnego otwarcia terenu w stronę północna. Tym niemniej zauważyliśmy ze prawdopodobnie
odbicia naszego sygnału od gór pozwalają na jego wydostanie sie w stronę centrum
kraju. Następnego dnia udaliśmy sie w bardziej odlegle , ale za to zdecydowanie
lepsze miejsce. Pogoda dobra. Polska czeka na łączności. Po kilku godzinach dochodzi
do szybkiego załamania pogody - jak to w górach. Jesteśmy za daleko od schroniska.
Na szczęście nie jest to burza tylko gwałtowny i intensywny opad deszczu. W tej
sytuacji przypomnieliśmy sobie o naszych pałatkach. Zgodnie z instrukcją z
dwóch pałatek zrobiliśmy namiot. Ponieważ nie było czasu na znalezienie kija
na wspornik namiotu, maszt antenowy posłużył za wspornik. Pod tym prowizorycznym
zadaszeniem schowało sie czterech chłopa. W trakcie deszczu nadal prowadziliśmy
łączności. Po opadzie powróciła piękna słoneczna pogoda oraz niewiadomo skąd w powietrzu
zaczęły łatać muszki, które agresywnie zaczęły nas kąsać. W popłochu uciekaliśmy
z tej polany. Atak muszek pozostał nam na długo w pamięci jak tez wywołane przez
nie trudno gojące sie rany na nie osłoniętych częściach naszych ciał. Powróciliśmy
do schroniska. Ponieważ pogoda zaczęła sie psuć, dalsze łączności prowadziliśmy
już ze schroniska. W międzyczasie szlakiem maszerowali nieliczni turyści. Jedna
z grup utkwiła mi szczególnie w pamięci. Było mniej więcej południe, siedzieliśmy
przed schroniskiem. Z oddali posłyszeliśmy dźwięki muzyki. No tak - jacyś
turyści z tranzystorem na cały gwizdek maszerują na gore. Jakież było nasze zdziwienie,
gdy po niedługim czasie pojawiła sie grupa wędrowców, z własną kapela dętą na czele.
Szli i grali. Zatrzymali sie na odpoczynek przed schroniskiem. Rozłożyli na stołach
wiktuały i zaczęli sie posilać. Żeby było przyjemniej to kapela w składzie
saksofon, akordeon i chyba cos jeszcze zaczęła grac ludowe piosenki. Czysty folklor.
Tego nigdzie indziej chyba już nie zobaczycie. Pograli, pojedli i poszli dalej wędrować
po szczytach gór Beskidu Żywieckiego. Niestety nasz czas weekendu sie kończył.
Nazajutrz rano trzeba było wracać. I jeśli ktoś myśli ze zejście było łatwiejsze
to sie myli. Do dziś pamiętam ból mięsni nóg, który pojawił sie przy schodzeniu.
To była Nasza druga wyjątkowo udana wyprawa krótkofalarska
|