|
|
Krótkofalowcy z SP9 w połowie lat
80 zaczęli organizować terenową pracę radiostacji amatorskich z Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Akcji nadali nazwę „Szlakiem Orlich Gniazd” . Tytułowe Orle
Gniazda to najczęściej ruiny zamków obronnych rozciągniętych na osi Kraków –
Częstochowa. Akcja cieszyła się dużą popularnością w eterze, jak również związane z nią zawody KF/UKF. Na zaproszenie Katowickiego Oddziału
Krótkofalowców zorganizowaliśmy
wyjazd naszej grupy do Orlego Gniazda.
Jako pierwszy przypadł nam w udziale zamek w Mirowie.
Prawdopodobnie pierwsze umocnienia wzniósł Kazimierz Wielki jako nadgraniczną
strażnicę w systemie obronnym królestwa od strony Śląska. Początkowo Mirów był
własnością rodu Lisów z niedalekiego zameczku w Koziegłowach. Od lat
sześćdziesiątych XIV w. przebudowywali oni strażnicę na zamek rycerski, o którym
pierwsza historyczna wzmianka pojawia się w roku 1405, wymieniająca również
burgrabiego Sassina. W 1442 r. zamek kupił Piotr z Bnina. Około r. 1489 zamek
został sprzedany rodzinie Myszkowskich, którzy odtąd do nazwiska dopisywali "z
Mirowa". Myszkowscy znacznie rozbudowali zamek. Od r. 1633 właścicielami byli
Korycińscy, po nich Męcińscy. Zamek został opuszczony w r. 1787 i od tamtej pory popadł w ruinę.
Wyprawa jak zwykle weekendowa. Jedziemy w składzie Marek SP5MNF, Włodek SP5FWA,
Paweł SP5LRF, Krzysztof SP5MXQ. Obozowisko rozbiliśmy prawie na samym szczycie pobliskiego wzniesienia.
I tu spotkała nas nieprzyjemna niespodzianka.Zaledwie zostało rozbitych część namiotów, a nad nami rozpętała się potężna
burza z piorunami. Część schowała się w samochodach, część w namiotach. Mieliśmy olbrzymie
szczęście że nie zdążyliśmy rozstawić masztów antenowych. Pioruny waliły gęsto i
często tak blisko, w okoliczne skałki że nie było słychać huku, tylko trzaski
wyładowań elektrycznych. Do dziś pamiętam tę burzę gdy siedziałem cały w strachu
w namiocie i nie chciałbym podobnej sytuacji nigdy więcej się znaleźć. Nie da
się ukryć że popełniliśmy podstawowy błąd rozbijając obozowisko na szczycie
góry. Na nasze szczęście pobliskie skałki będące nieznacznie wyżej ściągały ku
sobie wyładowania elektryczne. Burza trwała około godziny, może nieco krócej. Po jej przejściu natychmiast uruchomiliśmy nasze radiotelefony. W eterze
słychać było doniesienia z innych stacji o sytuacji i startach. Na szczęście nikomu się nic nie stało. Mając nadzieję że burza się już
nie powtórzy nie przenosiliśmy naszego obozowiska w inne miejsce. Dalsza część
wyprawy potoczyła się rutynowo. |